MICHAŁ PĘKALSKI

JAK URZĘDÓW UZYSKAŁ SWOJĄ NAZWĘ

(legenda)

 

Działo się za miłościwego panowania króla Kazimierza, syna Jagiełłowego.

Złe wieści pełzały po kraju. Wnikały jak gad bezszelestnie do sadyb ludzkich. Niosły je wiatry przez bezdroża, padały z deszczem szły błyskawicą.

Ziemia jęczała głucho.

Opadały ręce przy pracy.

Wieczorami kupiono się przy ognisku. Twarze wyblakłe, wynędzniałe z przerażeniem zwracały się ku drzwiom.

Pies czasem zawył.

Czyjeś kroki bezszelestne, raczej wyczute, niż posłyszane zmierzały do chatyn.

Coś szło z daleka, czy z bliska - nieuchwytne, niezrozumiałe.

Skąd?

Bóg wie!

Powiadano, że z Azyjskiej ziemie, kędy skośnooki Tatar szatry swe rozpina, skąd na Ruś i ku Polszcze szeł. Z onych niezmierzonych stepów w ślad za Burondą - jako jedna z jego nieodstępnych towarzyszek, siostrzyca głodu, wojny i ognia - szeł mór... czarna śmierć!

Szła cholera.

Już gdzieś na rubieżach Polszczy widziano ją w czarnej, poszarpanej płachcie, spod której połyskiwały bielą nóg piszczele, a miast ludzkiej twarzy trzop jeno oczodołami świecił.

Szła czarna śmierć, kośbę czyniąc wśród znękanego na jazdami ludu.

Zapełniły się wiernymi świątynie.

Buchnęło pod stropy spazmem: Qd powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie!

Leżeli ludzie krzyżem, wygniatali kolanami doły w posadzkach kościelnych.

Nie było zmiłowania.

Czarna śmierć szła niezbłaganie po polskiej ziemie, mogiłami znacząc swój szlak przeklęty.

Macierze ostawiały dziatki, oćcowie rodziny, dzieci rodziecieli swoich.

Nie było ubłagania.

Gdzie kto stał, tam padał i w boleściach ducha zionął.

Pustoszały wsie, pustoszały miasta. Każdy, kto żyw ostawał, spieszył w lasów ostępy, unosząc tam marny żywot w nadziei ocalenia go przed zagładą”.

Lęk padł na Lubelski Gród.

Coraz częściej pod oponą nocy wynoszono chyłkiem trupy o wykrzywionej twarzy.

Oćcowie miasta zebrali się radzić.

Nie było sposobu, by niewidocznego wroga chwycić za gardziele, by go stłamsić i z miasta wyżenąć.

Był nieuchwytny, niewidoczny, straszny.

Nie pomogły rygle. Wchodził przez zamknięte drzwi, sięgał kościstą łapą po ofiary.

Włosy jeżyły się na głowie, dreszcz przebiegał po ciele. Pustoszał Lubelski Gród. Połowa oćców miasta nie przyszła na zebranie. Zabrawszy rodziny, wyjechali w lasy.

- Uchodzić trza! - rzecze skabinus Bandek.

- Śmierć nam tu pisana wszystkim - dorzuca yiceadvocatus.

- Uchodzić, uchodzić - wołają inni. Dokąd? - rzuca krótkie pytanie burmistrz.

- Ludna i zasobna wieś Jego Królewskiej Mości Skorczyce wszystkich nas przygarnie - odrzecze na to skabinus Bandek, który miejscowość dobrze poznał był, jeżdżąc do Krakowa.

Za przykładem urzędu municypalnego poszły inne.

Zaroiło się w południowej części Skorczyc.

Urząd ziemski, kasztelański, municypalny rozsiadły się czaści Mikosza, Ranka, Zakościelnej.

Mijał czas zagłady. Coraz rzadziej dawał się słyszeć płacz targający trzewia po utracie bliskich osób.

Zaroiły się świątynie wiernymi. Dziękczynny śpiew uderzył stropy.

Ciebie, Boga, chwalimy!

Część południowa Skorczyc od tego czasu nosi nazwę Urzędów.