Zofia Zinserling

 

Panny Zembrzuskie z Moniak

 

Panien tych - urodzonych w latach 1906-1912 - było cztery: Maria (po mężu Świerczewska), Hanna (Dąbrowska), Zofia (Olszowska) i Róża-Kicia (Lutosławska), wymienia je Anna Myszak w artykule pt. Ród Zembrzuskich, opublikowanym w „Głosie Ziemi Urzędowskiej” z 1998 r.. jako właścicielki majątku Moniaki, który w równych. niepodzielnych częściach odziedziczyły na mocy prawa spadkowego po swoim ojcu, Ludwiku Zembrzuskim.

Jako córka Hanny  Dąbrowski uważam za swój obowiązek powiedzieć o nich coś więcej.

Na świat przyszły w Moniakach, a rodzicami ich byli, Ludwik Zembrzuski, dziedzic, hodowca koni i Zofia Kochanowska z pobliskiego Łopiennika, kobieta mądra i wielkiej urody z sięgającymi kostek włosami, do których mycia zużywano żółtka z kopy jaj.

Nie wiem, gdzie pobierały pierwsze nauki, na pewno miały francuskie guwernantki, bo wszystkie biegle mówiły po francusku, gorzej po niemiecku.

Z chwilą, gdy córki Zofii Zembrzuskiej podrosły, wynajęła ona mieszkanie przy ul. 3 Maja w Lublinie, aby tam mogły uczęszczać do szkół. Wszystkie chodziły do gimnazjum Sióstr Urszulanek i tam kolejno pozdawały matury. Następnie, wzorem innych młodych ziemianek, uczyły się gospodarstwa domowego w Chyliczkach, po czym zaczęły „wchodzić w świat”. Na ich wyższe studia nie było rodziców stać, czego do końca życia żałowała Hanna, urodzona lekarka i pielęgniarka chorych. Tylko najmłodsza Róża, po przedwczesnej śmierci swej matki, rozpoczęła studia romanistyki na KUL-u.

W miarę jak” Zembrzuskie dorastały, kolejno wychodziły za mąż, co nie nastręczało trudności, gdyż wielbicieli miały huk, były bowiem ładne, zdrowe, starannie wychowane, wesołe i towarzyskie, doskonale tańczyły i grały w tenisa, według ówczesnego określenia nadawały się „do tańca i do różańca”.

O ich powodzeniu najlepiej świadczą dedykowane im wierszyki, które w 1985 r. „odgrzebała z pamięci” Róża.

Wiersz dla sióstr Zembrzuskich, napisany przez Tomasza Rostworowskiego, późniejszego jezuitę i kapelana powstańczej Starówki, po wojnie więzionego na Rakowieckiej w Warszawie:

Poza miastem, hen w oddali,

Wśród ogrodów złotej fali,

Czy w pogodę, czy też w słotę,Panny Zembrzuskie

Czy gdy lecą liście złote,

Stoi zamek niedostępny,

Opuszczony i posępny...

Wtem wieść z ust do ust się szerzy,

Ten jej wierzy, ten nie wierzy,

Że w zamku, co z cudów słynie,

Zamieszkały cztery nimfy czy boginie

Każdego bierze ochotka

Sprawdzić prawda to czy plotka

Pierwsza...

Druga...

Trzecia...

Czwarta wreszcie,

Dziecko jeszcze,

Cichy głosik,

Zgrabny nosik,

Rączka biała,

Nóżka mała,

A do miary...

Okulary.

St. Piasecki tak pisał „Do Hanki”:

Niedawno na swój pierwszy bal

Przybrała jaskółkami szal,Pozostałości założeń parkowo-dworskich w Moniakach (fot. L. Dudziński)

Tańczyła tango jak gra fal,

Podbiła świat en general.

A major Weldon z 24 Pułku Ułanów „O Zośce”:

...rano wstaje, by doglądać zamiast drzemki

drób, oborę i stajenki...

...zresztą sami dobrze wiecie,

jak to miło w dołku gniecie

po zjedzonym tam kotlecie.

Czy wreszcie „Do Róży”:

róże białe – anielice,

róże pąsowe - (?)

róże kremowe - zakonnice

skonały w męce.

A w oknie Róża jedyna,

przecudna stoi dziewczyna.

O majorze Weldonie nigdy wprawdzie nie słyszałam, ale wiem, że do Moniak tłumnie zjeżdżali ułani z pobliskiego Kraśnika, na widok których piękne panny Zembrzuskie nie kręciły nosem. Zośka przez całą wojnę, a Hanka jeszcze długo po jej zakończeniu wspominały pułkownika Tadeusza Lechnickiego, swego wielkiego przyjaciela, i przetańczone z nim w pierwszej parze mazury. Róży z kolei na wielu balach asystował major Dobrzański „Hubal”.

Szczęśliwymi wybrańcami panien z Moniak nie zostali jednak żołnierze. Pierwsza, Marysia, poślubiła w 1926 r. ziemianina z pobliskiego Mazanowa, Stefana Świerczewskiego, który wprawdzie w 1920 r. brał udział w wojnie z bolszewikami zdobywając nawet z kolegami ich pociąg pancerny, ale poza tym był człowiekiem o gołębim sercu i zamiłowaniu do kawałów, których znał setki i które opowiadał z figlarnym błyskiem w oku. W ich domu panowała legendarna wręcz gościnność, każdego, kto się tam znalazł, pojono i karmiono obficie, podejmowano iście po królewsku.

Z wierszyków do Marysi, przezywanej Markiem, zachował się jeden okupacyjny, autorstwa braci Zielińskich: Jerzego, późniejszego ekonomisty, i Tadeusza, późniejszego architekta, profesora Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.

Hanka wyszła w 1930 r. za Tadeusza Dąbrowskiego, syna dawno zmarłego Mieczysława, dyrektora cukrowni „Opole” i właściciela Łubek koło Nałęczowa. Jej mąż mieszkał w Lublinie, zrazu dzierżawił różne majątki na Lubelszczyźnie, później był dyrektorem Lubelskiego Syndykatu Rolniczego, a w okresie okupacji prezesem Polskiego Komitetu Opieki RGO. Moja matka z nami, dziećmi, dużo czasu, zwłaszcza w okresie letnim, spędzała w Moniakach.

Z małżeństwem Zośki były komplikacje, bo choć od dziecka kochała się z wzajemnością w Tadeuszu Olszowskim, z kresowej ziemiańskiej rodziny, której majątek, Denhofówka, pozostał po pierwszej wojnie światowej poza granicami kraju, Ludwik Zembrzuski nie aprobował zawodu przyszłego zięcia, po ukończeniu handlu morskiego na Akademii Handlowej w Warszawie pracującego jako makler okrętowy na Wybrzeżu. Ostatecznie jednak teść zaakceptował go i młodzi wzięli ślub w 1935 r., po czym wyjechali do Gdańska, skąd przed samą wojną przenieśli się do Gdyni. Ojciec Zofii nie przewidział, że zawód maklera, w dwudziestoleciu międzywojennym dla mieszkańca wsi tak egzotyczny, zapewni w przyszłości jego córce i wnukom bardzo dostatnie życie w Anglii.

Wreszcie najmłodsza z sióstr, Róża, wybrała na męża inżyniera Zbigniewa Lutosławskiego, ze znanej rodziny z Drozdowa w Łomżyńskiem, który pracował w poznańskiej fabryce Cegielskiego. Po wspaniałym ślubie w kościele św. Krzyża w Warszawie młodzi małżonkowie zamieszkali w 1938 r. w Poznaniu.

Do wybuchu wojny starszym z sióstr Zembrzuskich urodziły się dzieci: Marii, dwoje - mała Marysia i Wojtek, Hannie troje - Krzyś, Zosia i Tadeusz Mieczysław Ludwik, przezwany przez ojca Mopsem, Zofii dwóch synów - Stefan i Andrzej. Róża w 1940 r. urodziła w przyłączonym do Rzeszy niemieckiej Poznaniu córkę Wandę, a Zofia już w Anglii trzeciego syna, Szymona.

Okres okupacji starsze siostry spędziły na Lubelszczyźnie, Maria w Mazanowie, Hanna i Zofia z dziećmi w Moniakach, bo z mieszkania w Lublinie wyrzucili Dąbrowskich Niemcy, a Zofia po wakacjach w 1939 r. pozostała na wsi, zgodnie z ułożonym na wypadek wojny planem, gdyż jej mąż miał na polecenie rządu sprawować za granicą pieczę nad polskimi statkami, o czym z góry oboje wiedzieli. Samotna kobieta z dwójką małych dzieci nie miałaby na Wybrzeżu środków do życia, w Moniakach natomiast znajdowała się pod opieką sióstr i szwagrów.

W obu majątkach rodziny przetrwały bezpiecznie do wiosny 1943 r., kiedy to po brutalnym napadzie, dokonanym na Mazanów przez bandę „Przepiórki”, Edwarda Gronczewskiego z AL, wyjechały do Urzędowa, stamtąd do Kazimierza Dolnego i dalej do spowinowaconych z mężami Zofii i Róży Zembrzuskich, bardzo zaprzyjaźnionych z całą ich rodziną Zalewskich, właścicieli majątku Masłowice koło Przedborza. Przeniosły się tam z chwilą, gdy na wschodzie ruszyła ofensywa sowiecka i Kazimierz jako przyczółek mostowy do Puław przestał być miejscem bezpiecznym.

W marcu 1945 r., po przejściu frontu, Dąbrowskich sprowadził do Lublina przebywający tam ojciec. Po kilku miesiącach dołączyli do nich Świerczewscy. Zofia Olszowska natomiast pojechała prosto z Masłowic do siostry Róży do Poznania, stamtąd zaś do Gdyni, bo dostała od męża wiadomość, że zamierza on ją i synów sprowadzić do Anglii. Przewiózł ich w luku węglowym zaprzyjaźniony z Tadeuszem Olszowskim szwedzki kapitan, który podjął się tego z własnej inicjatywy.

Po wojnie losy sióstr układały się różnie. Maria Świerczewska dzielnie pomagała mężowi, dyrektorowi firmy nasienniczej Buszczyński, w utrzymaniu rodziny. Imała się różnych prac, jak na przykład wypiek babek śmietankowych na sprzedaż i tkanie samodziałów. Po nagłej śmierci męża w 1954 r. jeszcze przez jakiś czas pozostała w Lublinie, ale że o zarobek było tam coraz trudniej, a warunki mieszkaniowe stale się pogarszały, przeniosła się do Warszawy. Tam początkowo najmowała się jako opiekunka do dzieci, parę lat przepracowała w Polskim Towarzystwie Lekarskim i do samej śmierci pozostała czynna udzielając pomocy każdemu, kto jej potrzebował.

Hanna Dąbrowska zaraz po wojnie zaczęła zarobkować, najpierw robieniem na drutach, później tkaniem. Ponieważ w Lublinie jej mąż nie mógł znaleźć odpowiedniej dla siebie pracy, w dodatku zaś mieli straszne warunki mieszkaniowe z dokwaterowanymi do czteropokojowego mieszkania rodzinami dwóch poruczników UB, wyjechał w 1947 r. na Wybrzeże, gdzie przedwojenni wspólnicy szwagra, Tadeusza Olszowskiego, zaproponowali mu posadę w Bałtyckiej Kompanii Handlu Zagranicznego. Przez prawie rok szukał mieszkania, wreszcie je znalazł, wprawdzie w ruderze, lecz duże, i mógł sprowadzić tutaj rodzinę. Dąbrowskim wiodło się nie najgorzej przez kilka miesięcy, dopóki w lutym Tadeusza nie aresztowano, a po pokazowym procesie w 1950 r. skazano na trzy lata więzienia, całej zaś rodziny, jako elementu niebezpiecznego, nie wysiedlono z Wybrzeża. Znaleźliby się na bruku, gdyby dobrzy ludzie nie przygarnęli ich do lata 1951 r., kiedy to, znów dzięki pomocy życzliwych osób, Hanna wybudowała malutkie mieszkanko na poddaszu w Warszawie. Sprowadzili się tam z czterech różnych miejsc i po okresie rozproszenia przez cztery lata żyli w ciasnocie, lecz znowu razem.

Hanna Dąbrowska podjęła wtedy pracę zawodową, zrazu jako higienistka szkolna, potem opiekunka do dzieci dyplomatów francuskich, wreszcie ceniona urzędniczka francuskiej ambasady i ośrodka kultury.

Los jej nie oszczędzał, bo najpierw, na początku lat siedemdziesiątych, uciekł do Kanady jej ukochany najmłodszy syn Mops z rodziną, potem ciężkiemu wypadkowi uległ starszy syn, Krzysztof, którego śmierć na raka bardzo przeżyła w 1979 r., sama też dotknięta tą straszną chorobą. Dwa lata później, już przykuta do łóżka, straciła męża. Mimo to do końca dzielnie znosiła cierpienia, zawsze znajdowała jakiś drobny powód do radości, a martwiła się tylko tym, że jest ciężarem dla córki i wnuczki.

Zofia Olszowska po trudnych początkach w Anglii, gdzie po wojnie dawały się odczuć liczne braki, żyła w dostatku i nieustannie wspierała paczkami pozostawioną w Polsce rodzinę, krewnych, znajomych. Cierpiała jednak na nieuleczalną nostalgię, myśli jej ustawicznie kierowały się do kraju, co sprawiło, że po odchowaniu synów wszystkie siły poświęciła działalności charytatywnej. Zbierała odzież, leki, najróżniejsze rzeczy dla organizacji Medical Aid for Poland, finansowała wysyłkę transportów, czym zyskała uznanie osób tej miary, co Sue Ryder i Caroline Cox, oraz angielskiego Rotary Club, który pod koniec życia odznaczył ją za pomoc niesioną Polsce.

Róży Lutosławskiej życie układało się stosunkowo nieźle jak na polskie warunki, ponieważ jej mąż zajmował wysokie stanowiska, należne mu z racji prawego charakteru i wysokich kwalifikacji zawodowych. Dopiero po roku 1950, pod zarzutem „wrogich, prawicowych przekonań”, na skutek donosów, że nie śpiewa Międzynarodówki, zdjęto go ze stanowiska dyrektora naczelnego fabryki Cegielskiego i przeniesiono do Łabęd, później zaś do Gliwic na jakąś podrzędną posadę. Po paru latach znalazł się jednak w Warszawie, gdzie do emerytury pełnił ważne funkcje i zarabiał na tyle dużo, że jego żona nigdy nie musiała pracować. Mężowi, córce i utrzymywaniu domu na odpowiednio wysokim poziomie poświęciła całe swe życie, a gdy jej mąż zachorował na białaczkę, przez parę lat pielęgnowała go z bezprzykładnym oddaniem.

Chociaż po wojnie siostry Zembrzuskie musiały sta wić czoło całkowicie dla nich nowej rzeczywistości, żadna z nich się nie załamała, przeciwnie, były oparciem dla swych mężów i dzieci, za cel nadrzędny uznały ukończenie przez młodzież studiów i dopięły swego, z wyjątkiem Zofii Olszowskiej, której synom dyplomy uniwersyteckie nie były potrzebne do prowadzenia własnych przedsiębiorstw.

Smutnym zrządzeniem losu z dziewięciorga dzieci tych niezwykłych, szalenie ze sobą zżytych kobiet dwóch synów już nie żyje, a pozostałe rozproszyły się po świecie i powoli tracą albo już straciły ze sobą kontakt. W jakimś sensie ziściło się przeczucie Hanny Dąbrowskiej, z którego tak często zwierzała się w listach swej siostrze Zofii, twierdząc, że w Polsce my, młodzi, nie mamy żadnych perspektyw.

Większość potomków sióstr Zembrzuskich mieszka obecnie za granicą. W kraju pozostało zaledwie czworo ich dzieci, troje wnuków, w tym jeden obywatel brytyjski, który pracuje na Wybrzeżu, i dwóch brytyjskich prawnuków, jego synów. Nie wiadomo, czy tutaj zapuszczą korzenie. W Europie i Kanadzie żyje trzech synów sióstr Zembrzuskich, piętnaścioro wnuków i osiemnaścioro prawnuków, najwięcej w Anglii, gdzie normalne warunki bytowe sprzyjały i sprzyjają rozrastaniu się rodzin. Dla podkreślenia, że warunków takich nie stworzyła tym ludziom ojczyzna, w upamiętniającej Zembrzuskich tablicy, którą dzięki ogromnej życzliwości księdza dziekana Szymona Szlachty umieściłam w kościele parafialnym w Bobach, napisałam: .„Pamięci rodziny Zembrzuskich, ostatnich właścicieli majątku Moniaki, oraz ich potomków w kraju i po 1944 r. rozsianych po świecie”.