MARIA BARWA-GROTKOWSKA

 

Sylwetki niektórych nauczycieli w latach 1918-1939

 

Powiem to, co zachowała moja pamięć, osobiste spostrzeżenia czternastoletniej dziewczyny i późniejsze obserwacje ludzi, z którymi przyszło mi obcować. Pamiętam, że w czasach uczniowskich największą moją ciekawość budziła, p. Stanisława Warchałowska żona kierownika szkoły. Byłam nią po prostu zafascynowana. Była to pani wysoka, bardzo szczupła, skromnie, ale starannie ubrana, delikatna o bladej i jak mi się wówczas wydawało bardzo smutnej twarzy, dzisiaj powiedziałabym uduchowionej. Wszyscy bardzo lubiliśmy ją. Nigdy na nikogo nie podniosła głosu. Miała natomiast zawsze dla każdego życzliwy uśmiech. Była słaba i bardzo często chorowała. Jakich przedmiotów uczyła, nie pamiętam, wiem natomiast, że bardzo interesująco prowadziła życie świetlicowe. Trzeba być nie lada mistrzem, żeby ujarzmić i zaciekawić gromadę dzieciaków na zajęciach, na których nie stawia się stopni. Dzisiaj myślę, że pani ta nie znalazła szczęścia w życiu osobistym. Była absolutnym przeciwieństwem swego męża. Wiem, że bardzo wiele czytała, a wreszcie, żeby widocznie zabić jakąś pustkę w sobie, sprowadziła pianino, (co było w owych czasach absolutnym fenomenem w Urzędowie) i poprosiła mojego ojca, aby udzielał jej lekcji muzyki. Okazała się bardzo zdolna i z zamiłowaniem poświęciła się całkowicie instrumentowi. Może szukała w muzyce zapomnienia, a może kryła jakąś tajemnicę. Któż to wie?

Myślę, że należy poświęcić kilka zdań p. Leopoldowi Warchałowskiemu, który przez 4 lata był kierownikiem szkoły, w Urzędowie. Dość wysoki, dobrze zbudowany z dużą brodą był postrachem młodzieży a dzisiaj sądzę, że i nauczycieli. Słychać go było wszędzie. Przedsiębiorczy i bardzo energiczny dużo wymagał zarówno od siebie jak i innych, czemu dał wyraz w swojej kronice szkolnej. Bezsprzecznie był gorącym patriotą i w takim duchu wychowywał oddaną sobie pod opiekę młodzież i takiego stosunku do Polski wymagał od nauczycieli. Ciągle staczał boje o pieniądze na sprzęt szkolny i pomoce naukowe. Niewiele jednak osiągnął i w swojej kronice dawał wyraźne dowody rozgoryczenia.

Był bardzo kategoryczny, ale sprawiedliwy. Pod koniec każdego roku szkolnego oceniał swoją pracę i pracę nauczycieli, podkreślając zarówno ich zdolności pedagogiczne, wiedzę, pracowitość jak i stosunek do młodzieży. Nie wzbraniał się również przed wytykaniem wad i brakiem umiejętności pedagogicznych. Mówił to wyraźnie. Miał wiele zarzutów w stosunku do władz gminnych jak i poszczególnych obywateli Urzędowa. Mówił, że ogólna atmosfera panująca w Urzędowie, nie sprzyja pracy nauczyciela. W pracach gminy szkolnej i w innych organizacjach szkolnych zostawił młodzieży wolną rękę w działaniu, kont rolując tylko jej poczynania. Myślę, że w ten sposób wyzwalał w młodzieży inicjatywę i samodzielność pracy. Czteroletnią żmudną pracą, dobrze zasłużył się Urzędowowi.

W 1923 roku zjawił się w Urzędowie młodziutki, bo zaledwie dwudziestoletni nauczyciel p. Franciszek Cagara. Przypuszczalnie była to jego pierwsza posada, ale od razu wykazał się wielką pracowitością, sumiennością i zdolnościami pedagogicznymi. Był bardzo pogodny, niósł ze sobą uśmiech i radość życia. Poza godzinami lekcyjnymi prowadził chór szkolny. Poza tym pracował w oświacie pozaszkolnej, wygłaszając odczyty w Urzędowie i poza Urzędowem. Brał również udział we wszystkich przedstawieniach amatorskich organizowanych zarówno przez szkołę jak i inne organizacje pracujące w Urzędowie. Przeważnie były to sztuki obyczajowe o charakterze patriotycznym. Przedstawienia odbywały się w remizie strażackiej, gdzie nie było podłogi. Ławki do siedzenia były ustawione na piachu, tylko scena była sklecona z desek. Społeczeństwo Urzędowa bardzo chętnie i licznie uczęszczało na różnego rodzaju widowiska i było doskonałym odbiorcą. Po dwóch latach pracy p. Cagara opuścił szkołę. Został przeniesiony na stanowisko kierownika szkoły w Krzemieniu, pow. Janów Lubelski. Był to utalentowany i doskonały pedagog, świetny administrator, wychowawca wielu pokoleń nauczycieli, żołnierz AK z czasów okupacji i o gorącym sercu społecznik. Odznaczony wysokimi odznaczeniami resortowymi i medalem Zasłużony dla Lublina i Lubelszczyzny, zmarł w Lublinie w 1971 roku i spoczywa na cmentarzu przy ul. Lipowej.

Pan Jan Rachwał przyjechał do Urzędowa w 1923 roku prawie krajan urzędowski, bo pochodził z Popkowic. Był w swoim nauczycielskim zawodzie artystą. Uczył rysunku, robót ręcznych i śpiewu. To on wskazywał na piękno otaczającego nas świata, wyprowadzał w plener, uczył łączyć barwy, robił z nami piękne witraże, czy wycinał z cieniutkiej białej bibułki firanki i oto okna domów na przedmieściach zaczęły świątecznie przystrajać się pięknymi wycinankami, gdyż przed 60 laty nie wszystkie urzędowskie domy miały firanki z muślinu i koronek (dopiero po latach p. Pękalska uczyła iglicą z białych, grubych nici robić firanki, kapy na łóżka czy haftować bluzki). Pan Rachwał wskazywał również na piękno i oryginalność sztuki ludowej prowadząc nas na Bęczyn do garncarzy. Był utalentowanym absolwentem Szkoły Rzemiosł Artystycznych i Akademii Sztuk Pięknych. Pozostawił w Urzędowie pamiątki po sobie. Niektóre z rzeźb w naszym kościele, skromny pomniczek na grobie p. Decyusz i piękny w swej wymowie pomnik Orląt Lwowskich na Wałach. Piękno Ziemi Urzędowskiej utrwalił w artystycznych fotografiach. Na lekcjach śpiewu uczył nas pieśni Moniuszki, którego był wielbicielem. Pan Rachwał był jednym z ciekawych nauczy cieli lat dwudziestych. Był artystą, swoim talentem przerastającym otoczenie. Zmarł w Lublinie w 1974 roku.

Pani Aleksandra Decyusz była jedną z najbardziej znanych postaci nauczycielskich Urzędowa. Przebywała bowiem w naszym miasteczku od 1907 do 1940 roku, do śmierci.

„Ogromnie pracowita, solidna, systematyczna i punktualna” tak w swoich ocenach o nauczycielach powie o niej kierownik Warchałowski. Była to pani wykształcona, o głębokiej kulturze osobistej i wysokim smaku estetycznym. Doskonale wychowana i elegancka starała się przekazywać młodzieży nie tylko swoją wiedzę, uczyła, bowiem języka polskiego i francuskiego, ale wychowywała ją również podkreślając znaczenie moralnych wartości człowieka. Była zupełnie samotna i może to w pewnej mierze sprawiło, że oddała się swojemu zawodowi bez reszty. Ze szkolnictwem urzędowskim była jak najściślej związana często zastępując dyrektorów progimnazjum czy później kierowników szkół podstawowych. Była więc nie tylko doskonałą nauczycielką, ale i dobrym administratorem.

Byłam jej uczennicą i doskonale pamiętam jej sylwetkę. We wspomnieniach swoich widzę ją w szkole tropiącą błędy ortograficzne i pięknie recytującą na lekcjach wiersze patriotyczne. Widzę ją również i poza szkołą z atencją przyjmowaną przez moich rodziców. Widzę ją na ganku starego domu rodziców dr Bartkiewicza lub w ogródku pp. Sawów, a w późniejszych czasach na balkonie pp. Pękalskich zawsze z książką w ręku. Cechowała ją głęboka prawość charakteru i ogromna szlachetność, a miłość do szkoły i młodzieży sprawiła to, że otaczał ją powszechny szacunek. Przepracowała w Urzędowie 25 lat i w 1932 roku przyszła na zasłużony odpoczynek z krzywdzącą emeryturą 40 zł miesięcznie, gdyż nie zaliczono jej 16 lat pracy w prywatnym gimnazjum (pragnę zaznaczyć, że początkujący nauczyciel tzw. tymczasowy otrzymywał wtedy pensję miesięczną w wysokości 130 zł). Wierna Urzędowowi spoczywa na naszym cmentarzu. Zmarła 20 października 1940 r. Na grobie jej stoi skromny pomniczek ufundowany ze składek miejscowych nauczycieli, wykonany przez kolegę nauczyciela rzeźbiarza p. Józefa Rachwała. Zielona gałązka świerczyny, wiązanka kwiatów i płonąca świeczka w Dniu Święta Zmarłych świadczą o tym, że jest jeszcze ktoś, kto pamięta o najstarszej nauczycielce Urzędowa.

Pani Jadwiga Serbinówna-Puffowa była jedną z pierwszych i jedną z wieloletnich nauczycielek Publicznej 7-klasowej Szkoły Powszechnej Jagiellońskiej w Urzędowie. Rozpoczęła, bowiem u nas pracę w 1921 r. „Była dobrą nauczycielką, ogromnie pracowitą, punktualną, solidną i systematyczną”... Brała też udział w pracy oświatowej, pozaszkolnej, której oddawała się z całkowitą sumiennością. Poza tym była z natury bardzo spokojna, taktowna i chętnie pomagała w pracach kancelaryjnych szkoły”. Taką opinię wystawił jej kierownik Warchałowski. Z taką opinią o niej zgadzał się również p. Pękalski. Pamiętam ją doskonale ze swojego okresu szkolnego, gdyż byłam jej uczennicą. Prowadziła przez wiele lat drużynę harcerską żeńską i dzięki temu miała duży wpływ na wychowanków. Cechowała ją olbrzymia pracowitość. Nie znosiła lenistwa i niedbalstwa. W latach dwudziestych na Lubelszczyznę przyszło wielu nauczycieli z Małopolski, gdzie panowały nieco inne zwyczaje, inne mentalność, nieco inny akcent mowy co niewątpliwie utrudniało pracę. Pani Serbinówna była bardzo wymagająca i pamiętam, że baliśmy się jej ogromnie. Gromiąc lenistwo i niedbalstwo szczególnie chłopców zdenerwowana wołała „ta chłopcze, ta przysiądź fałdy, ta się ucz” a z kąta klasy odzywał się głos - „On ni mo fałdów, on mo portki” nie zrażona uwagą odpowiadała „ta przysiądź portki, ta się ucz” i zmuszała nawet najoporniejszych do pracy. Po latach zaprzyjaźniłam się ze swoją nauczycielką. Była bardzo ciekawa świata i ludzi.

Przed półwieczem Urzędów nie miał takich możliwości komunikacyjnych. Wyjazd do Lublina czy Kraśnika, to była cała wyprawa. Dlatego też, gdy ją odwiedzałam w czasie jej ostatniej choroby prosiła „Opowiedz - chodzisz do teatru? Opowiedz, jaka jest młodzież, co teraz czytasz. Opowiadaj, mów dużo”. Opowiadałam, umiała słuchać i wtedy zrozumiałam, jak wielką krzywdę robiliśmy przypuszczalnie nieświadomie - swoim nauczycielom, gdy we właściwym czasie ich głosu nie umieliśmy słuchać.

Pani Stefania Pękalska - była to pani dobrze zbudowana, elegancka, o miłym uśmiechu. Już samą postawą nakazy wała dla siebie szacunek. Niestety nie byłam jej uczennicą, ale zawsze miałam wiele do czynienia z tymi, których uczyła. Zresztą przygotowując się do swojego zawodu pilnie obserwowałam nauczycieli. Inteligentna, bystra i dociekliwa na pewno była mocnym filarem szkoły, wiernym towarzyszem, uzupełnieniem działań swego męża i podporą moralną w jego ciężkiej kierowniczej pracy i w okresie ciągłej walki o nowy budynek szkolny. Żyła szkołą, rozumiała jej potrzeby i swoje młode siły całkowicie jej poświęciła. Była doskonałym psychologiem, widziała wszystko i wszystkich i umiała zawsze zaradzić piętrzącym się trudnościom. Miała duże zdolności pedagogiczne i była doskonałym metodykiem. Jako metodyk p. Pękalska prowadziła lekcje pokazowe z różnych przed miotów nie tylko dla nauczycieli ze swojej szkoły, ale i z okolicy. Praca w szkole to nie tylko lekcje. To jeszcze zajęcia pozalekcyjne. Ile trzeba było mieć sił witalnych, żeby prowadzić chór szkolny, który w czasie Święta Pieśni w Kraśniku otrzymywał zawsze nagrody; żeby zorganizować jasełka, zabawy kostiumowe, prowadzić zespół taneczno-rytmiczny, przedstawienia a nawet wycieczki do Lublina. Zawsze czynna, niezmordowana, interesowała się nie tylko swoimi uczniami, ale ich sytuacją domową, ich rodzicami, warunkami materialnymi. Zawsze jej największą troską było dziecko. Jej duże społecznikowskie zainteresowanie i jej praca miały szczególnie szeroki wyraz w działaniu Związku Pracy Obywatelskiej Kobiet, którego była prezesem. Obserwując bacznie swoich uczniów, widziała ich zdolności i zainteresowania i niejednokrotnie prośbą, perswazją czy groźbą zmuszała rodziców do wysyłania najzdolniejszych do dalszej nauki. Uczniowie lubili ją, szanowali, ale i bali się jej, gdyż nie tolerowała lenistwa, niedbalstwa i złego zachowania się. Pani Pękalska to również gorąca patriotka i w takim duchu wychowywała przyszłych obywateli. Była bardzo towarzyska i wśród przyjaciół tryskała humorem i doskonałym dowcipem.

Kiedy o niej myślę, najwyraźniej widzę ją na rynku w Urzędowie w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku. Odjeżdżają furmanki ze zmobilizowanymi mężami, synami, braćmi, kobiety płaczą. Pan Pękalski już od kilku dni jest w swojej jednostce wojskowej. Odjechały furmanki, powiozły w nieznane mężczyzn i wtedy p. Pękalska znalazła się na stopniach spółdzielni i donośnym nabrzmiałym łzami głosem przemówiła do płaczących kobiet wskazując im obowiązki dnia codziennego i serdecznymi słowami wlewała otuchę do zbolałych serc. Przy ostatnim zdaniu rozpłakała się sama. Zmarła w 1979 roku w Biłgoraju i leży tam obok swego męża Michała.

Pan Michał Pękalski kierownik w latach 1928-1945. Był to elegancki pan średniego wzrostu, z powagą podpierający się laseczką. Swoją postawą i sposobem bycia budził do siebie zaufanie i szacunek. Na stanowisko kierownika przyszedł do nas z Zaklikowa. Z wielką rezerwą obejmował powierzone mu stanowisko, gdyż zdawał sobie sprawę z ogromu pracy, jaka go czeka. Wiedział, bowiem, z jakimi trudnościami walczył jego poprzednik. Mając szeroką wiedzę pedagogiczną, dużą inteligencję, znajomość szkoły, energię i przedsiębiorczość nie zwlekając zabrał się do pracy. Bolały go przede wszystkim ciężkie warunki lokalowe urągające wszelkim zdrowotnym wymogom. A uczniów z każdym rokiem przybywało. W walce o nowy budynek szkoły pisał dziesiątki podań, organizował konferencje, narażał się osobiście różnym władzom i społeczeństwu Urzędowa.

Nie zwracając uwagi na kłody rzucane mu pod nogi, wytrwale dążył do określonego celu, a celem były godziwe warunki do pracy i zabawy urzędowskiej młodzieży. Doceniając wartości intelektualne starszej młodzieży, przez zawiązywanie różnego rodzaju organizacji, rozwijał w niej samodzielność myślenia i działania. W swoich uczniach chciał widzieć dobrych i mądrych obywateli od rodzonej po latach niewoli ojczyzny. Nie chcąc tracić kontaktu z absolwentami szkoły organizował kursy wieczorowe, spotkania czy wspólne przed stawienia.

Niecierpliwił się, gdy młodzież zorganizowana w różnych towarzystwach nie chciała ze sobą współpracować. Pan Pękalski dążył do tego, aby szkoła miała wpływ na społeczeństwo, aby promieniowała na środowisko. Dbał również o swoje grono, traktował je nie jak zwierzchnik, lecz jak przyjaciel a dla bezpłatnych praktykantów był opiekunem i nauczycielem.

P. Pękalski miał bardzo szerokie zainteresowania, studiował zagadnienia z różnych dziedzin życia, interesował się filozofią, psychologią, pedagogiką, historią i publikował wiele na temat dziejów Urzędowa i najbliższego regionu, czego wyraźnym dowodem są publikacje:

1. Znaleziska i zabytki na terenie powiatu janowskiego

2. Jak Urzędów otrzymał swoją nazwę?

3. Dom w Urzędowie

4. Miary gruntów w Urzędowie

5. Urzędów w liczbach 1860 r.

6. Przyczynek do dziejów krawców urzędowskich w XIX wieku

7. Wały w Urzędowie

8. Grodzisko przedhistoryczne w Leszczynie

Władze szkolne doceniły talent pedagogiczny i organizatorski p. Pękalskiego. W 1945 r. został przeniesiony na stanowisko inspektora szkolnego do Kraśnika, a w 1948 na takie samo stanowisko do Biłgoraja, gdzie zmarł w 1967 roku i spoczywa na biłgorajskim cmentarzu.

Wszędzie wyróżniał się wielką pracowitością, umiejętnością organizacyjną i życzliwym stosunkiem do ludzi. Nigdy nie był władzą, zawsze był przyjacielem - tak go wspominają jego dawni współpracownicy i uczniowie. Był to człowiek nie tylko wielkiego umysłu, ale i gorącego serca, o czym świadczyły jego wiersze liryczne, głęboko przez niego ukrywane i darowywane tylko przyjaciołom. Pamięć o tym człowieku jest jeszcze wśród nas bardzo żywa.

 

Michał Pękalski - inspektor szkolny w Kraśniku